Charcik w mieście

Charcik w mieście – czyli jak się żyje z charcikiem włoskim w miejskiej rzeczywistości? Ten tekst ponownie stworzyliśmy we współpracy z właścicielami naszych szczeniąt, którzy w większości mieszkają w dużych miastach. Jakie są wady i zalety życia z tą rasą w mieście, jakie przeszkody na swojej drodze spotykają właściciele charcików włoskich? Przeczytajcie, bo okazuje się, że wszyscy mamy te same problemy.

Kiedy 11 lat temu przyjechał do nas pierwszy charcik włoski, mieszkaliśmy jeszcze w bloku w Piasecznie niedaleko Warszawy. Potem pojawił się drugi i trzeci pies. To, co na pewno można stwierdzić to fakt, że psy po czasie były dużo lepiej zsocjalizowane, niż charciki wychowujące się na wsi. Codzienne mijanie sąsiadów, samochodów, przechodzenie na spacerach koło przystanku autobusowego i ruchliwej ulicy Puławskiej, szybko przestało na nich robić wrażenie. Rzeczą, która jednak najmocniej nam przeszkadzała, to zaledwie skrawki zieleni na załatwienie się, stosunkowa spora odległość do miejsc spacerowych i totalny brak okolicy, gdzie mogliśmy spokojnie spuścić nasze psy ze smyczy. Warto też wspomnieć, że wśród naszych ówczesnych sąsiadów znaleźli się też radykalni przeciwnicy psiego gatunku, czego wyraz dawali na wspólnotowych spotkaniach, wnioskując np. o to, żeby po terenie wspólnym nasze psy chodziły w kagańcach.

Tymczasem oddajemy głos naszym właścicielom:

Chyba największym minusem jest to, że charcik w mieście to charcik na smyczy… Często mi się serce kraje, gdy widzę, że Heniek chciałby pobiegać, a idziemy po dzielnicy ze zwiększonym ruchem drogowym.

MARCIN – właściciel Heńka

Kiedy pojawiła się Sofi pracowałam w centrum Poznania. Od szczeniaka przyzwyczajałam ją do miejskich odgłosów (dlatego odważna z niej suczka), ale w parku ze smyczy jej nie spuścisz bo wybiegnie na ulicę. Mieszkamy na obrzeżach miasta i do lasu mam żabi skok, puszczam Sofizaurusa swobodnie i odpuściłam chodzenie na smyczy. Nie oddala się za bardzo, bo mamy już przepracowany kontakt wzrokowy i przywołanie. Problem mamy w większych miastach – pobyt w centrum Mediolanu był porażką, duży stres, ruch, hałas, brak trawy do sikania, mnóstwo zapachów. Spacer na smyczy był tam dla nas dramatem i skończyło się noszeniem Sofi na rękach.

KATARZYNA – właścicielka Sofi

W Toruniu mamy to szczęście, że choć mieszkamy blisko centrum, to mamy obok dwa duże laski. W 5 minut na nogach jesteśmy na bezpiecznym terenie, gdzie dziewczyny latają, ile chcą. Przybiegają jak się je woła i słuchają się. Niestety w stolicy to niewykonalne. Tak jak opisujesz Mediolan, to u nas było w Paryżu. Ofelka sikała do donic z roślinami pod hotelem, bo nigdzie nie było nawet skrawka trawy, a dziewczyny nie umieją robić siku na płyty chodnikowe. Tłumy tam dzikie, stratowaliby je pędzący ludzie, za malutkie są, aby były widoczne dla przechodniów. Ofelia nie lubi chodzić do restauracji, pubu i ogólnie bywać „na mieście”, a Pajączek robi wszędzie zadymę. Nie zmuszam ich do miejskiego życia za bardzo. One odżywają na naszych leśnych spacerach, czy nad rzeką. Kochają wakacje w domku na wsi, gdzie wokół pola i łąki. W mieście funkcjonują, bo muszą.

MICHALINA – właścicielka Ofelki i Pajączki

Minusy życia z charcikiem, to często jest ten brak zieleni, że muszą być na smyczy, że nie raz zeżrą coś z chodnika, że trzeba jeździć z nimi daleko na fajne spacery, że jednak w mieście jest duży ruch i trzeba mieć oczy dookoła głowy i że wciąż ktoś zaczepia i chce pogłaskać. Moją bolączką w mieście jest to, że wychodząc na spacery, często spotyka się ludzi z innymi psami. Zapomniałem dodać jeszcze, że wydaje mi się, iż przy posiadaniu charcika w mieście, człowiek jeszcze jest się w stanie opamiętać, stwierdzając, że jednak dwa charciki wystarczą. Poza miastem – w domku z ogródkiem jest już ciężej z opamiętaniem, ponieważ przez ten ogródek chyba łatwiej zadecydować o kolejnym psie. Niestety trudno tutaj stwierdzić co jest plusem, a co minusem, ponieważ dobry charcik, to ich kilka.

DAWID – właściciel Yankeego i Yoko

Mieszkamy w dużym mieście. Nie wyobrażamy sobie spuszczenia Pixie ze smyczy nawet w parku ze względu duży ruch uliczny (rowerowy, tramwajowy, hulajnogowy i samochodowy). Mimo że Pixie jest bardzo grzeczna i trzyma się i naszej nogi i Dori, to ryzyko nieszczęśliwego wypadku jest duże. Poza tym charciki są bardzo czujne i strachliwe, a wtedy też odbiegają na oślep na kilka metrów, zanim zrozumieją że nic się nie dzieje – to w mieście niemożliwe. Natomiast duże tereny zielone, wały i lasy to idealne miejsce na spacery z charcikiem – są też takie miejsca w dużym mieście. Co do ogrodzonych wybiegów dla psów – nigdy nie byliśmy bo boimy się reakcji innych psów, zwłaszcza większych i agresywnych – charcik sąsiadów niestety na takim wybiegu został przygnieciony przez większego psa w zabawie i do teraz ma traumę i boi się wszystkiego co napotka na drodze. Charcik włoski w mieście to dla niektórych ludzi gwiazda filmowa czy rarytas, więc czasami ciężko mieć spokojny spacer bez pytań „a co to za słodki mały piesek? / Czy jemu nie jest przypadkiem zimno? Czy można dotknąć?”.

ANIA – właścicielka Pixie

Trzeba przy tym pamiętać, że to naprawdę nieczęste sytuacje, kiedy w mieście, czy parku (niedaleko ulicy) można charcika włoskiego spuścić ze smyczy. Kasia mocno trenuje z Sofi – biorą udział w zawodach Agility, więc pies doskonale reaguje na komendy. Michalina ma w sumie 3 psy, a Dawid i Ania dwa – spacery w stadzie zawsze są bezpieczniejsze, bo charciki trzymają się blisko siebie. Niestety nie każdy charcik ma taki gen posłuszeństwa, szczególnie kiedy jest młody.

Przeciwnie, okres wczesnego dojrzewania to czas, gdy charciki „głuchną” i jeszcze do niedawna bardzo usłuchane maluchy, stają się zbuntowanymi gówniarzami. Ich zachowanie może wówczas wyprowadzić z równowagi niedoświadczonego właściciela. To właśnie wtedy często zdarzają się ucieczki, bo przekonani o już kompletnym, wyuczonym posłuszeństwie opiekunowie pozwalają zbyt wcześnie swoim charcikom na pełną swobodę.

Kolejną bardzo istotną sprawą w mieście są inne psy. Charciki włoskie nie należą do najodważniejszych zwierząt, choć oczywiście nie jest to regułą. Zwykle starają się jednak omijać szerokim łukiem duże i napastliwe psy. Wiedzą, że ich gabaryty mogą być przeszkodą w zbyt intensywnej zabawie, więc jeśli się przestraszą lub chcą uniknąć kontaktu, po prostu zaczynają uciekać – wykorzystując to, co mają najlepszego, czyli sprint. To z kolei wzmacnia u niektórych „przeciwników” wolę dopadnięcia swojej „ofiary” i zaczynają się problemy. Wszystkie instynktowne zachowania w uproszczeniu można sprowadzić do jednej zasady: najpierw działanie, potem długo nic i dopiero na końcu ewentualnie myślenie. Niestety historia zna wiele tragedii, do których doszło, bo na myślenie było już za późno.

Dlatego nasze dziewczyny tak nie lubią Warszawy – na porządny spacer musimy jechać gdzieś. Pod blokiem to najwyżej obrażone zrobią siku. Chodzą na smyczy ładnie, ale jak za karę, bo to nie jest dla nich fun, jak nie można włączyć biegu wyścigówki. W naszym Parku Praskim są tłumy i sporo dużych psów, których dziewczyny się niestety boją.

MICHALINA – właścicielka Ofelki i Pajączki

Właściciele dużych psów zazwyczaj mają gdzieś, że obok jest mały piesek. Mieliśmy sporo przypadków pogryzień na ogrodzonych placach dla psów. Nawet zaczęłam nawoływać, by miasto wyznaczyło, które wybiegi są dla dużych, a które dla małych ras.

KASIA – właścicielka Ivy i Melo

Spotyka się pitbulle bez smyczy (on nic nie zrobi, tylko tak wygląda), spotyka się ludzi, którzy w chwili kiedy nasze psy skaczą sobie do gardeł, zamiast odejść szybko, to stoją i patrzą, jak te psy się na siebie wydzierają. Największą irytację w mieście wzbudzają we mnie ludzie, którzy biegną za mną ze swoim pieskiem, ponieważ na pewno nasze chcą się przywitać, a ja w tym czasie liczę każdą sekundę, krążąc w kółko, by się jak najszybciej załatwiły.

DAWID – właściciel Yankeego i Yoko

Różnice w gabarytach i temperamencie psów – jak słusznie zauważyli wyżej Kasia i Dawid, to często naprawdę poważny problem. Ilekroć na spacerze (jeszcze w mieście) natrafialiśmy na większego osobnika, tyle razy słyszeliśmy słynne „Bobik nic nie zrobi”. OK, może nic nie zrobi, ale za to mój pies się boi, więc uszanuj to i weź Bobika na smycz!

Innym problemem w miastach, niewątpliwie są śmieci, jakieś resztki jedzenia, opakowania po artykułach spożywczych, a charciki włoskie, jako znani śmieciarze, wprost uwielbiają wszelkie niedozwolone rarytasy. Nie jestem jednak przekonana, czy to tylko „miejski” problem. Na wsi też potrafią wytarzać się w zdechłym ptaku i wyszukać na łące, czy plaży najgorsze ohydności.

Anton to 90% procent miejskiego psa w miejskim psie, księżniczka która nawet po trawie nie za bardzo lubi chodzić, fan petów na ulicach zamiast soczystych źdźbeł trawy.

OLIWIA – właścicielka Antona i Jasia

Street food. Zwłaszcza w Berlinie. Znajdą w trawie wszystko, a potem może być kiepsko.

KASIA – właścicielka Ivy i Melo

To samo Crumbelina, nic jej nie umknie – czasem ciągnie 100 m za spleśniałym chlebem.

MARTA – właścicielka crumbi

Shelby to typowa mieszanka. Fanatyk spacerów po lasach, ale czym by było życie bez petów z chodnika i ulubionego trawnika pod blokiem.

MATEUSZ – właściciel Shelb’iego

Przyszli właściciele charcików często pytają o wożenie psa środkami komunikacji miejskiej. Charciki włoskie przyzwyczajone od początku do tego typu podróży, nie powinny mieć problemu z jazdą autobusem, czy pociągiem. Blisko opiekuna na pewno poczują się bezpiecznie, a żadna taka podróż przecież nie trwa w nieskończoność. Szanując regulamin i warunki podróży z psem, a także współpasażerów z których nie każdy może życzyć sobie psiego języka na policzku, przedostanie się z punktu A do punktu B w towarzystwie charcika na pewno przebiegnie bez komplikacji.

Zojci kompletnie nie przeszkadza komunikacja miejska, a jeździmy często. Autobus, tramwaj czy pociąg, wszystko jedno, póki jest w torbie. W domu, jak torba idzie w ruch, to cieszy się i siedzi w niej, nawet jak mamy jeszcze godzinę do wyjścia. A w pociągu od razu zasypia. Konduktorzy mówią, że jeszcze nie widzieli psa, który by przespał całe 4 h jazdy.

JULIA – właścicielka Zoji

Crumbelcia uwielbia! Wskakuje z gracją do wagonu metra, przechodzi przez bramki a wszystko to, bo wie że tam będzie gwiazdą! Zawsze się nią ludzie interesują, a ona to lubi. W pociągu tez nie ma problemu.

MARTA – właścicielka crumbi

Jak widać, z czasem charcik przy odpowiednim nastawieniu, cierpliwości (i ostrożności!) właściciela, a także z pomocą własnych predyspozycji, może stać się stuprocentowym, miejskim psem. Przyzwyczai się i nauczy korzystania z dobrodziejstw wielkomiejskiej infrastruktury, nie będzie go dziwił ani przerażał żaden dźwięk, tłum, czy dynamika sytuacji. To, czy charcik włoski będzie psem miejskim, czy wiejskim, na pewno zależy w pewnym stopniu od jego charakteru, temperamentu i oczywiście pierwszych tygodni w nowym domu. Są jednak też psy, które doskonale czują się w każdym miejscu i w każdej sytuacji.

Edek potrafi dostosować się do każdego miejsca. Dumnie paraduje w mieście, idąc z nami do biura na smyczy, zwiedzając nowe miejscowości i skupiając na sobie uwagę większości przechodniów. Jest też szczęśliwy biegając luźno w lesie, po górach czy wśród pól. Wydaje mi się, że trzeba po prostu w każdym miejscu szukać przestrzeni dla siebie i korzystać maksymalnie z tego, co dla nas najlepsze.

KASIA – właścicielka edzia

Z Baci Mieszkamy obok stadniny, wśród łąk, więc większym wyzwaniem jest pilnowanie żeby nie „poszła” w trawy albo za dzikim zwierzęciem, bo mógłby być problem ze znalezieniem Jej. Okolice lubi wiejskie, ale nie lubi uwaga … ptaków i jest mega czujna – jak wychodzi na dwójkę, to szuka miejsca gdzie nie latają ptaki i słychać je jak najmniej. Ludzi unikamy, bo wszystkich zacałowałaby na smierć. Jak wjeżdżamy na Ursynów, to mam wrażenie że się „odcina” i natłok dźwięków jej nie przeszkadza – może będzie z Niej mieszczanka jeszcze.

JUSTYNA – właścicielka Baci

Sporo miejsca poświęciliśmy minusom życia z charcikiem w mieście. Uczciwie trzeba jednak powiedzieć, że plusów też nie brakuje. Wszędzie blisko, z czasem u psa pojawia się dyscyplina „toaletowa”. Na pewno łatwiej i szybciej też socjalizować psa. Wyraźnie widać to w opiniach Dawida i Marcina.

Plusy życia z charcikiem w mieście to takie, że zawsze blisko znajduje się sklep zoologiczny z karmą, że zawsze w pobliżu jest jakiś wet lub klinika, że charcik wychowany w mieście bez problemu załatwi swoją potrzebę na betonie, bo te spoza miasta często szukają zieleni, że charcik w mieście jest nieprzyzwyczajony do ogródka, co oznacza, że jego pęcherz przyzwyczajony jest do mniejszej ilości wyjść, że w mieście nie ma tyle owadów co poza miastem.

DAWID – właściciel Yankeego i Yoko

Do plusów zaliczyłbym komfort zakupów czy też jedzenia „na mieście”, im większa aglomeracja, tym większa otwartość na wchodzenie do lokali w towarzystwie pieska. Ja się z Heńkiem nie rozstaję praktycznie nigdzie, zauważyłem tendencję, że tak jak w Warszawie nie mam żadnego problemu by wejść z nim gdziekolwiek, to już w np. w Toruniu, czy chociażby w Pruszkowie miałem parę sytuacji odmowy.

MARCIN – właściciel Heńka

Sami pamiętamy, jak mieszkając w mieście (choć wcale nie takim dużym), wydawało nam się, że wszędzie mamy daleko i do przemieszczania się z psem (niezależnie od powodu), zawsze potrzebny był samochód. Więc to, co dla kogoś leży blisko, dla kogoś innego już może być daleko. Widzimy to szczególnie wyraźnie teraz, mieszkając na wsi, gdzie do pierwszych, miejskich zabudowań mamy prawie 20 kilometrów i po latach uznajemy już, że to „rzut beretem”.

Charcik włoski to zdecydowanie może być miejski piesek – szczególnie ten, przyzwyczajony do takiego życia od malucha. Trzeba tylko wziąć pod uwagę kilka istotnych kwestii, o których wspominają właściciele naszych szczeniąt, aby móc w pełni cieszyć się życiem z tą rasą w mieście i aby nie być zaskoczonym, kiedy szczenię trafi do naszego domu.