Dlaczego charcik musi czasem zostać na ziemi?

Dwa lata temu powstał na naszej stronie tekst o lataniu samolotem z charcikiem włoskim, jako „bagażem podręcznym” w kabinie – w pisaniu którego udział wzięli również charcikowi opiekunowie, którzy regularnie latają ze swoimi psami. Zresztą, mnóstwo właścicieli na całym świecie podróżuje w ten sposób ze swoimi charcikami włoskimi, a dla niektórych możliwość przemieszczania się z psem samolotem, stanowi wręcz istotne kryterium wyboru rasy.

Jednak rzeczywistość i przepisy dotyczące podróżowania ze zwierzęciem w kabinie samolotu, często weryfikują te zamiary i zdarza się, że sprawy mocno się komplikują. Nie ma tu w zasadzie znaczenia, czy charcik jest mały, czy duży, czy waży 3,5, czy 7 kg. Żaden charcik włoski nie zmieści się bowiem do kontenera o wysokości maksymalnie 30 cm i nie będzie w nim stał swobodnie, na co wskazują standardy Międzynarodowego Stowarzyszenia Przewoźników Lotniczych (IATA). Przypominamy:

Zwierzę musi być w całości schowane do pojemnika (żadna część ciała nie może wystawać poza transporter) oraz musi mieć zapewnioną swobodę ruchu, tak żeby mogło w nim stanąć, obrócić się i położyć. Waga zwierzęcia przewożonego w kabinie pasażerskiej wraz z pojemnikiem nie może przekroczyć 8 kg. 

LOT

Biorąc pod uwagę te zapisy, można zaryzykować stwierdzenie, że 99% przelotów charcików, to po prostu fart. A gdyby każdorazowo sprawdzać, czy rzeczywiście pies może swobodnie stać w kontenerze o wysokości 30 cm, to żaden charcik włoski nigdy nie wsiadłby na pokład samolotu. O tym, czy to się stanie, decyduje czynnik ludzki, czyli osoby, które są odpowiedzialne m.in. za odprawę. Zresztą – przepisy co jakiś czas się zmieniają, całkiem niedawno zaczęto np. wprowadzać obowiązek transportu psa w kontenerze wentylowanym z minimum czterech stron! Nie od dziś wiadomo też, że kierunki włoskie bywają bardzo problematyczne. Bardzo dużą wagę przykłada się tam do komfortu przewożonych zwierząt (wynika to m.in. z kontroli organizacji prozwierzęcych), w związku z czym sprawdza się wielkość przewożonych psów – nie pod kątem wagi, tylko właśnie tego, czy mogą swobodnie stanąć w transporterze.

Dwa lata temu wydarzyła się dość krytyczna sytuacja, kiedy dwie charciczki włoskie nie zostały wpuszczone na pokład samolotu z rodziną, która przeprowadzała się na stałe z Polski do Stanów Zjednoczonych. Sytuacja była patowa, bo obsługa na lotnisku absolutnie nie wyraziła zgody na lot psów w kabinie i było już za późno, aby nadać je w luku bagażowym (tym bardziej, że lot w luku wymaga specjalnych, twardych kontenerów lotniczych o określonym rozmiarze, których nie da się kupić od ręki na lotnisku). Po „akcji ratunkowej” charciczki zostały odebrane z lotniska, a zdruzgotana rodzina poleciała bez nich. Mieszkały u nas miesiąc, zanim udało się zorganizować ich lot w luku bagażowym, z kurierką, która leciała na pokładzie i odpowiadała za sprawny odbiór psów na lotnisku docelowym w Nowym Jorku.

Trzeba mieć świadomość, że takie sytuacje naprawdę się zdarzają. Jedni z właścicieli naszych szczeniąt, zaliczyli właśnie taki przykry incydent, a my poprosiliśmy ich o opisanie tej sytuacji, żeby uzmysłowić innym posiadaczom charcików włoskich, że warto mieć plan B, bo zawsze jest ryzyko, że charcik włoski jednak będzie musiał zostać na ziemi.

Latania z charcikiem ciąg dalszy

W naszej społeczności cyklicznie powraca temat latania z dorosłym charcikiem. Linie lotnicze oferują opcję „Pet in the Cabin”, a na portalach społecznościowych pojawiają się zdjęcia z udanych, odbytych podróży – nasuwa się więc wniosek, że można. Prawda jest jednak inna. Nie można – a te loty to po prostu łut szczęścia, opierający się na niedopełnieniu procedur przez personel linii lotniczych. Wszystko zapewne przez kochane charciki – bo kradną serca i przepisy idą na bok, ale nie wszędzie i nie zawsze.

Skąd wiem? Bo również wybraliśmy się z charcikiem na wakacje i prawie nie wylecieliśmy z Frankfurtu do Krakowa. Ostatecznie się udało. Udało się ledwo, ledwo, bo prawnie istniały wszystkie przesłanki, żebyśmy nie polecieli. I wciąż jestem szczerze zdziwiony, że te loty (w tym nasz) dochodzą do skutku. Czemu się dziwię? Bo sam jestem kapitanem w linii lotniczej i wiem co w trawie piszczy, a że jestem również charcikowym hudadem, to mamy okazję spojrzeć na problem sercem świadomym technicznych ograniczeń. 

A było tak. Zaplanowaliśmy wakacje w Portugalii. Wylot z Krakowa przez Monachium, a z powrotem przez Frankfurt. Pierwszy problem pojawił się, jak wyciągnęliśmy transporterek z szafy. Miał zgodne z wymaganiami linii lotniczej wymiary, ale nasz charcik Kokos już ich nie miał, bo w międzyczasie urósł. Tu serce ogarnia po ludzku: Kokos uwielbia ten transporterek, lata w nim od szczeniaka. Kładzie się i idzie spać.

No ale mamy drugą stronę medalu. Linie dokładnie definiują wymiary i z powodu obowiązku umieszczenia transportera pod fotelem, wysokość ograniczana jest do 20-25 cm. Transporter z psem w środku to z technicznego punktu widzenia bagaż podręczny – przedmiot, który nie może blokować dostępu do przejścia. Musi być pod siedzeniem, ze względu na przepisy bezpieczeństwa związane z ewakuacją, ale też ze względów sanitarnych. Jednocześnie dba się o prawa zwierząt i wymaga, by po zamknięciu transportera zwierzę mogło swobodnie stać, obracać się i nie mieć skrępowanych ruchów. A więc ze stania charcika w transporterze pod fotelem nici.

No ale serce, jak to serce – dalej swoje. Może się uda? Już wiem, że to kwestia czasu, aż personel lotniskowy na jakimś etapie powie „nie”, ale serce dalej swoje – może te przepisy nie są tak restrykcyjnie przestrzegane? Poza tym będziemy argumentować jak wyżej, magicznie, do serca: Kokosek uwielbia ten transporterek, nie męczy się w nim, tylko śpi – na pewno nie będzie problemu. Z tego drugiego, zawodowego punktu widzenia spodziewam się, że już w Krakowie, przed pierwszym lotem będziemy mieć negatywną odpowiedź. Tymczasem procedury procedurami, ale „po ludzku” – na wzrost Kokosa w trzech czwartych składają się w zasadzie same łapy. Wzrost faktyczny, to wydawałoby się – pozostała jedna czwarta, czyli się mieści. Załatwione. Lecimy. 

Kamień z serca, wygląda na to że się myliłem i będziemy spokojnie latać dalej. W Monachium agent handlingowy w gejcie delikatnie sugeruje, że transporter jest za mały i prosi o zademonstrowanie, jak pies się w nim mieści. Patrzy, kręci nosem, informuje żeby tak więcej nie robić, ale puszcza i dla zwiększenia komfortu zwierzęcia zmienia miejsca w taki sposób, żeby pies leżał pod pustym fotelem – pośrodku, między nami.

Podczas lotu powrotnego przez Frankfurt już nie mieliśmy takiego szczęścia. Agentka zobaczyła psa, transporter i powiedziała krótko – pies nie leci w kabinie. Jest za duży (około 38 cm wysokości w kłębie, przy ograniczeniu 25 cm) Może lecieć w luku lub wcale. Argumentuję że to ostatni, czwarty lot z serii i do tej pory nie było problemu, bronię się, że pokazaliśmy psa przy pierwszym locie i został zaakceptowany, więc przyjąłem to jako standard – powielany na kolejnych odcinkach. Agentka konsekwentnie odmawia i informuje, że już w Krakowie doszło do błędu i ten błąd był powielany dalej. Odpowiadam że rozumiem, ale to nie ja popełniłem błąd, tylko linia lotnicza dokonując akceptacji psa i naciskam na umożliwienie kontynuacji powrotu z psem w kabinie. Agentka odmawia i przekazuje sprawę wyższemu przełożonemu.

Czekając na decyzję, będąc pewnym odmowy, już na spokojnie przygotowuję się mentalnie na dalszą podróż wynajętym samochodem. Ostatecznie – w drodze wyjątku, otrzymujemy zgodę na kontynuowanie podróży, z pouczeniem, żeby więcej tak nie robić. Osobiście, z zawodowego punktu widzenia zgadzam się z działaniem personelu z Frankfurtu, bowiem taka, a nie inna procedura „Pet in the Cabin” ma swoje solidne uzasadnienie w bezpieczeństwie lotu. Dlatego szanujmy przepisy lotnicze i prawa naszych ukochanych pupili – które w tym przypadku niestety nie dają się pogodzić. 

Kpt. Michał Zychowicz