Jakiś czas temu pisałam o wojennej dziewczynie – suczce z Ukrainy Hermes, która ze względu na tamtejsze wydarzenia przyjechała do Polski i już z nami została. Jak się później okazało, to nie był jeszcze koniec tej zagmatwanej, pełnej zwrotów historii.
Po kilku miesiącach pobytu w Polsce, na 4 lipca hodowczyni Hermes wraz z rodziną i dwoma charcikami włoskimi miała zaplanowany lot do Stanów Zjednoczonych, gdzie zostaną już na stałe. Na lotnisku, na dwie godziny przed odlotem okazało się jednak, że pracownicy lotniska nie chcą przepuścić psów, które miały lecieć na pokładzie. Obsługa odprawy uparła się i nie było żadnej dyskusji – ich zdaniem psy były zbyt duże na kontenery. To nie pierwsza taka historia – co jest ważne w kontekście artykułu o lataniu z charcikami na pokładzie, który kiedyś napisaliśmy.
Dramatyczna i rozpaczliwa sytuacja podczas której w stresie i podczas szybko uciekającego czasu trudno było coś mądrego zdecydować. Charciki włoskie – Hana (mama Hermes) i Marusia po szybkiej akcji zostały odebrane z lotniska i trafiły pod opiekę właścicielki jednego z naszych szczeniąt – Klaudii, za co serdecznie jej dziękuję ♥ Na Chartbeat’ową Armię zawsze można liczyć. Jeszcze tego samego wieczora przyjechały do nas, gdzie spędziły w sumie miesiąc, zanim udało się zorganizować dla nich bezpieczny transport. Dziewczynki z początku były bardzo zestresowane i nieufne. Na szczęście szybko zaaklimatyzowały się w naszym stadzie, które jest otwarte i pozytywnie nastawione w stosunku do każdego nowego charcika, który pojawia się w naszym domu.
Najważniejsze, że ta historia nareszcie ma swój szczęśliwy finał. Mimo nerwów i zamieszania, jakie znieśliśmy w międzyczasie, cieszymy się, że mogliśmy choć przez chwilę towarzyszyć dziewczynom w ich podróży za ocean. Dopiero wczoraj popołudniu lokalnego czasu Hana i Marusia bezpiecznie wylądowały na lotnisku JFK w Nowym Jorku. Podróż zniosły bardzo dzielnie, leciały w luku bagażowym pod opieką kuriera. Pożegnanie na warszawskim lotnisku tych zagubionych charcików kosztowało sporo nerwów. Ludzki rozsądek musiał jednak wziąć górę – wiedzieliśmy, że ta długa i trudna podróż, jaka ich czeka, ma najlepsze zwieńczenie: spotkanie z utęsknioną rodziną, niewidzianą od tak dawna. Korzystając z FlightRadaru ostatnie minuty lotu, wraz z kołowaniem po płycie nowojorskiego lotniska, obserwowaliśmy z nosami przyklejonymi do monitora. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że udało się to wszystko zorganizować i że właścicielka ma wreszcie psy z powrotem, bo ta przymusowa rozłąka, w dodatku w takich okolicznościach nie była niczym przyjemnym. Ta historia na zawsze zapisze się w naszej pamięci.