Nabywca okiem hodowcy, czyli jak NIE rezerwować szczeniaka

Do napisania tego tekstu sprowokowało nas pewne zjawisko, które coraz częściej pojawia się w rozmowach między hodowcami, a chodzi o podejście części osób zainteresowanych kupnem szczenięcia. Wiele mówi się o hodowlach – tych wzorowych i tych niekoniecznie, analizuje się podejście hodowców, ich standardy, warunki utrzymania psów, styl komunikacji, wyniki badań, rodziców, przodków. Ale kto spojrzy czasem w drugą stronę lustra i powie coś o nabywcach? No to dziś – parę słów z naszej perspektywy, bo coraz częściej obserwujemy zjawisko jakby to hodowcy mieli co najmniej stać w kolejce do „klienta” z wizytówką, roll-upem i promocją „dwa w cenie jednego”.

Redagując ten artykuł, pozwoliliśmy sobie odnieść się do jednej z opinii, którą zamieściła osoba zainteresowana zakupem szczenięcia z naszej hodowli. Została pozostawiona publicznie, więc również publicznie chcielibyśmy zabrać głos – przede wszystkim dlatego, że w tej konkretnej opinii znalazło się kilka nieścisłości, które warto sprostować.

Padło stwierdzenie, że „po wypełnieniu formularza – cisza”. Tymczasem odpowiedź z naszej strony została wysłana w ciągu trzech dni – z pełnym szacunkiem i zgodnie z tym, co obiecujemy każdej osobie piszącej do nas po raz pierwszy. Zarzut o „braku zaangażowania” też nas zaskoczył. Wspomniany miot miał przyjść na świat za trzy miesiące – a jak to w hodowli bywa, mógł również nie przyjść wcale. Suka mogła nie być w ciąży, poród mógł nie przebiec prawidłowo, natura nie działa na zamówienie. Rozumiemy oczekiwania, ale naprawdę nie prowadzimy salonu samochodowego, ani nie wysyłamy zaproszeń na tort przed narodzinami. W opinii pojawił się również zarzut o „arogancję i brak konkretów”. Warto w tym miejscu dodać kontekst: poród zakończył się nad ranem, po dwóch nieprzespanych nocach, a telefon od tej osoby zadzwonił o godzinie 9:00. Rozmowa była spokojna i uprzejma, Pan wykazał się zrozumieniem (albo tylko tak nam się wydawało), że potrzebujemy więcej czasu, aby mówić o konkretach. Nie byliśmy w stanie udzielić szczegółowych informacji o szczeniętach, które miały zaledwie trzy godziny życia. W tym momencie nikt rozsądny nie deklaruje jeszcze „konkretów”, zwłaszcza mając listę oczekujących i przed sobą dwa krytyczne tygodnie walki o zdrowy start szczeniąt.

Wszystkich rozmów telefonicznych odbieranych przez hodowlę nie prowadzę osobiście – zajmuje się tym mój mąż, człowiek wyjątkowo cierpliwy, uprzejmy i kulturalny. Gdybym to była ja, może rzeczywiście miałoby to mniej dyplomatyczny ton. Dlatego w to, że Kuba był arogancki, nie jestem w stanie uwierzyć. Taka sugestia zwyczajnie nie pasuje do rzeczywistości, jaką znam i do stylu, w jaki rozmawiamy z przyszłymi opiekunami naszych szczeniąt. Padły też słowa, które szczególnie dotknęły: „brak profesjonalizmu”, „chaos”, „lekceważenie”, „brak informacji na stronie”. No nie powiem, zabolało. Od ponad 12 lat prowadzimy hodowlę z najwyższą starannością, dbając o transparentność i komunikację. To z nas przykład brały inne hodowle. Strona, blog, FAQ – to wszystko zostało stworzone właśnie z myślą o osobach, które chcą rozpocząć swoją przygodę z rasą i potrzebują rzetelnej wiedzy. Oczywiście, jak każdy, jesteśmy tylko ludźmi – czasem możemy przeoczyć wiadomość lub nie odpisać tak szybko, jakbyśmy chcieli. Ale nikt, nigdy, nie został przez nas celowo zignorowany.

Ta sytuacja stała się dla nas symbolicznym przykładem nowej postawy – coraz częściej spotykanej wsród dwudziestoparolatków – w której hodowla traktowana jest wyłącznie jak sklep, a pies jak produkt, bo ktoś chciał wydać „niemałe pieniądze”. Gdy wszystko nie działa w trybie natychmiastowym i na życzenie, pojawia się frustracja. To najzwyczajniej przykre, zwłaszcza, że przez te lata zaufało nam blisko 200 rodzin – wiele z nich zostało naszymi przyjaciółmi, wpadają do nas na grilla, jeżdżą z nami na wystawy, są częścią naszej codzienności. I nagle jedna osoba po trzyminutowej rozmowie ocenia całość jako „chaos i brak profesjonalizmu”. Jak to jest?

Może to moment, by przypomnieć: hodowla psów to nie obsługa klienta w korporacji. To życie. Z krwią, śliną, nieprzespanymi nocami, stresem i wzruszeniem. Z żywymi istotami, których nie „rezerwuje się” jak pokoju hotelowego. I właśnie dlatego nie tylko wybór hodowli powinien opierać się na wzajemnym szacunku i zaufaniu. Wybór nowej rodziny dla malucha również. Dobrze się stało, że nasze drogi się nie połączyły.

To wręcz niesamowite, jak bardzo zmienił się potencjalny kupujący szczenię. Może to wina tego wszechobecnego e-commerce’u? Może po prostu wszyscy przyzwyczailiśmy się do szybkiej sprzedaży online: klik – „kup teraz” – PayU – kurier – paczka pod drzwi. True story: pewien hodowca wysłał szczenię charcika włoskiego do nowego domu… BlaBlaCarem. Można? Można. I to chyba najlepszy przykład na to, że świat kompletnie sfiksował.

Najbardziej zadziwia nas jednak coś innego. Ten pierwszy kontakt. Z człowiekiem, który chce naszego malucha. W 80% przypadków to wygląda tak: dostajemy wiadomość na Instagramie, Facebooku albo maila – i to nie „dzień dobry”, nie „witam serdecznie” ani nawet „cześć”. Po prostu: „Macie wolne szczeniaki? Ile kosztuje?” Bez słowa wstępu. Bez imienia. Często od konta zatytułowanego „Pomidor_007”, z awatarem jakiegoś animka albo samochodu. I teraz zgaduj-zgadula: czy rozmawiamy z poważnym dorosłym człowiekiem, nastolatkiem z TikToka, czy może z babcią, która właśnie pierwszy raz otworzyła Messengera.

Kiedyś ktoś napisał do nas o 21:07 w Wigilię tylko jedno, pełne emocji zdanie: „Dzień dobry, jaka jest cena”. Plus za to „dzień dobry”, choć był wieczór ^^ Czasami naprawdę zaczynamy się zastanawiać, gdzie zniknęła kultura osobista. Czy ona też była na trialu i właśnie wygasła subskrypcja? A może – i to trochę nas martwi – może wszyscy najfajniejsi właściciele… już są nasi? ಠ_ಠ

Warto zacząć rozmowę od napisania czegoś o sobie – kim jesteś, jakie masz warunki na psa, dlaczego chcesz pieska tej rasy. Nie musisz się spowiadać. Hodowcy naprawdę nie interesuje ile zarabiasz i czy masz willę 280 metrów czy kawalerkę – interesuje go, czy będziesz miał dla psa dwie najważniejsze rzeczy, jakie można komuś podarować – czas i miłość. Czy chcesz kupić psa od kogoś, kto nie zapyta Was o nic, nie interesuje go kompletnie do jakiego domu pójdzie pies, a cała Wasza korespondencja z nim sprowadzi się do podania numeru konta? I czy ktoś taki zainteresuje się Wami już po sprzedaży psa, gdy będziecie potrzebować wsparcia albo rady, czy będziecie musieli szukać pomocy na forach internetowych?

Agnieszka pogońska

Jedno jest pewne – nabywcy szczeniąt stali się ostatnio zdecydowanie mniej zen. Nie odpiszesz przez dwa dni, bo właśnie odbierałaś poród o 4:40 rano w niedzielę, a tu się okazuje, że „klient” jest niezadowolony, albo już kupił szczeniaka gdzie indziej. Czas reakcji jak w e-commerce – najlepiej 24/7, z infolinią i chatbotem, który wyjaśni, dlaczego charcik kosztuje więcej niż laptop. Do tego coraz częściej trafiają się osobniki z podejściem: „płacę – wymagam”, a nawet „płacę – żądam”. Być może wpływ na to mają rosnące ceny szczeniąt (bo, spoiler alert: dobra hodowla kosztuje), a być może to kwestia tego, że dziś wybór jest jak na Allegro – „do koloru, do wyboru”. Wpisz „charcik włoski szczenię” w OLX, a wyskoczy Ci cały festiwal hodowli, które działają jak wypożyczalnia hulajnóg – „pies dostępny od ręki, zapraszamy po odbiór jeszcze dziś, a potem radź sobie.

Dziś szczenię nabywa się trochę jak… no właśnie – jak sprzęt AGD. Najlepiej szybko, tanio i żeby pasował kolorystycznie do wystroju salonu. Wchodzisz na stronę, wybierasz model: „blue, bez przejaśnień”, „najbardziej biały”, ewentualnie „pod beżową sofę”. I najlepiej jeszcze z gwarancją satysfakcji oraz opcją zwrotu, gdyby jednak nie klikał w feedzie na Instagramie. Żeby było jasne – każdy ma prawo mieć preferencje. My też je mieliśmy. Kiedy szukaliśmy naszego drugiego charcika, śnił nam się ten jeden, jedyny – szary jak poranna mgła. A kto do nas trafił? „Zielona” Zulka – niby płowa, niby szara, ale do głowy nam nie przyszło, żeby marudzić. Bo pies to nie jest projekt wnętrza ani dodatek sezonowy. To żywa istota. Z emocjami, charakterem i własnym temperamentem – czasem bardziej wyrazistym niż nasz.

I niestety, takie myślenie nie jest już normą. Naprawdę zdarza się dziś, że ktoś potrafi zwrócić szczenię, bo „na żywo był mniej biały niż na zdjęciu”. A myśleliśmy, że to tylko z butami tak bywa.

Na początku użyłam słowa „klient” z lekkim przekąsem – celowo. Bo jakiś czas temu dostaliśmy negatywną opinię od pana, który chciał u nas kupić szczeniaka na prezent. Niespodziankę. Dla narzeczonej. Z którą – uwaga – od kilku tygodni prowadziłam rozmowy w sprawie konkretnej suczki. Pan postanowił zrobić „twist” – poprosił mnie, żebym okłamała jego narzeczoną, że suczka już nie jest dostępna, i żeby sprzedać ją jemu – po cichu, w tajemnicy. Nie zgodziłam się. I tak zostaliśmy obsmarowani w internetach – jedna gwiazdka i oburzenie w pakiecie.

Nie powiem, bywają momenty, kiedy relacje z ludźmi są najtrudniejszą częścią hodowli. Bo moje wartości – te wyniesione z domu, oparte na szczerości, zaufaniu i wzajemnym szacunku – czasem rozbijają się o dzisiejszą rzeczywistość „klient nasz pan”. A przecież my nie sprzedajemy tostera. Sprzedajemy kawałek serca. I małą, biegającą kuleczkę z duszą.

Mogę podzielić potencjalnych charcikowych opiekunów na kilka grup. Jedni z najbardziej wymarzonych, to po prostu kulturalni ludzie, którzy się przedstawią, napiszą kilka słów o sobie, przejdą przez ścieżkę rezerwacji o jaką zwykle prosimy, a potem czekają na psa, ufają, są lojalni i zdecydowani. Są też tak zwani „pozytywni stalkerzy” – to osoby bardzo zaangażowane – często, kiedy szczeniąt nie ma nawet jeszcze na świecie. Wysyłają zdjęcia całej rodziny, ślą pozdrowienia, wypytują o szczeniaka, wiedzę o charciku mają w jednym palcu, śledzą każdy wpis, a nawet zapraszają na oględziny własnego domu – to wszystko jest naprawdę urocze.



Trzecia grupa to prawdziwi mistrzowie iluzji – z pozoru wyglądają jak idealni kandydaci na opiekunów. Zaangażowani, zainteresowani, czytają wszystko od deski do deski, zadają sto pytań i trzydzieści pięć dopytań pomocniczych. Piszą wszędzie: na Instagramie, Facebooku, mailem, czasem nawet na LinkedInie człowieka znajdą. I wszystko byłoby cudownie, gdyby nie fakt, że… najprawdopodobniej nigdy żadnego psa nie kupią. To marzyciele pełną gębą, którzy może i naprawdę pragną charcika, ale zawsze coś im staje na drodze. A to wakacje, a to zmiana koloru preferencji, a to „w sumie teraz nie jest dobry moment, ale może za rok”. Kontakt z takim człowiekiem trwa już ósmy miesiąc, po czym w jednym mailu braknie na końcu „pozdrawiam” i to powoduje, że obraża się śmiertelnie i już nasz pies nie spełnia standardów. Znowu – true story.

Sztandarowy przykład? Pan, z którym przez kilka miesięcy wymieniłam ponad siedemdziesiąt (!) maili. Były też rozmowy telefoniczne, dyskusje na instagramie, ciągłe zmiany decyzji co do płci, umaszczenia i terminu odbioru. Ostatecznie pan się rozmyślił, a my zostaliśmy z przepalonym czasem i głębokim przekonaniem, że powinniśmy kiedyś wydać książkę pt. “Hodowla – korespondencje niedoszłe”.

Hodowla to po prostu mój dom

Być może nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że większość hodowli to po prostu zwyczajne domy. Takie z kanapą, pralką, zlewem pełnym naczyń i – co najważniejsze – z psami, które są częścią codziennego życia. To nie wystawa ani nie ferma lisów. To nie miejsce, które można sobie „zwiedzić” z dziećmi przy okazji niedzielnej wycieczki. To nasze schronienie – przestrzeń, w której żyjemy i czujemy się bezpiecznie. Wyobraź sobie, że raz w tygodniu gościsz w swoim domu nieznajomych z internetu – niektórych tylko z ciekawości, bo „dzieci chciały zobaczyć pieski”, inni chcą sprawdzić alergię, a część po prostu zobaczyć, jak wyglądają charciki „na żywo”. Nie twierdzimy, że to złe intencje – ale to po prostu nie jest możliwe na co dzień. Hodowla to nasz dom, nie showroom.

Nie pytaj hodowcy w niedzielę o 9 rano czy o 10 możesz przyjechać pooglądać szczeniaczki bo akurat masz blisko, ani czy możesz wpaść zobaczyć psy i zobaczyć jaka ta rasa jest na żywo, bo co prawda nie zamierzasz kupić, ale przyjechałbyś sobie popatrzeć. Może wielu z Was nie zdaje sobie z tego sprawy, ale hodowcy mają jeszcze swoje życie osobiste (choć w trakcie odchowywania miotu raczej w strzępach), mają swoje domowe obowiązki, czasem też dzieci, do tego dorosłe psy, oraz najczęściej także pracę. Tak. Pracę. Niedziela rano w hodowli to kiepski termin na odwiedziny, chyba że chcesz pomóc sprzątać kupy, zmywać podłogi octem, dzwonić do weterynarza, karmić stado, pilnować czy starsze psy zjadły i czy dostały leki, a na sam koniec wejść jeszcze do maluchów które w międzyczasie zdążyły już wszystko zasikać, między które spadła rolka ręcznika kuchennego i okazał się świetną zabawką, posiedzieć z nimi i dać sobie powyrywać włosy i pogryźć do krwi ręce – wtedy wpadaj śmiało.

Agnieszka pogońska

Pewnie nigdy nie zapomnimy już pewnego niedzielnego wieczoru. Odwiedził nas pan – wydawało się, że zdecydowany. Rozmawialiśmy długo, naprawdę długo. Wyszedł około 21:00, a potem… jakby zapadł się pod ziemię. Zero kontaktu, żadnego „dziękuję za spotkanie”, żadnej wiadomości, żadnego sygnału. Trochę jak w tych filmach, gdzie ktoś wysiada z taksówki i nigdy więcej nie wraca. No i ta nasza niedziela, jedyny dzień w tygodniu, kiedy mogliśmy po prostu poleżeć do góry brzuchem, pójść z całym stadem na długi spacer albo… nic nie robić, bo też by się przydało.

Wszystkich traktujemy serio – z szacunkiem, troską i otwartością. Ale nie ukrywamy, że takie historie zostawiają po sobie niesmak. Bo nie chodzi tylko o stratę czasu. Chodzi o relację. A takie sytuacje sprawiają, że przy kolejnych osobach – nawet fajnych! – człowiek ma już gdzieś z tyłu głowy myśl: a może znów się nie odezwie?

Szanujmy swój czas

Czas to w hodowli waluta równie cenna co zdrowie, sen i poranna kawa wypita w ciszy. I naprawdę marzy nam się, żeby rozmawiać o szczeniętach tylko z osobami zdecydowanymi – właśnie dlatego tak wiele kwestii opisaliśmy szeroko na stronie. Jak wygląda rasa, jak przebiega rezerwacja, co dalej. Wszystko tam jest. Krok po kroku. Czytelnie. Z sercem.

Spóźnienia to też osobny rozdział tej opowieści. Normą są poślizgi półgodzinne i dłuższe. Rekordzistka? Trzy godziny spóźnienia na spotkanie. Trzy. Godziny. W międzyczasie zdążyliśmy wyprowadzić psy, przygotować się, schować psy, przygotować się drugi raz, a potem już tylko siedzieć przy stole, stukać palcami w blat i wpatrywać się w telefon z nadzieją, że ktoś łaskawie da znać, że „jedzie”. Takie momenty skutecznie nam spotkania w domu obrzydzają.

Zaufanie do hodowcy

Jeśli już wybrałeś „swoją” hodowlę – zaufaj hodowcy. Dla większości z nas absolutnym priorytetem jest to, aby nasze szczenięta trafiły do wspaniałych, kochających domów. Na zawsze. Dlatego tak bardzo zależy nam, by dopasować malucha nie tylko do estetycznych upodobań, ale przede wszystkim do stylu życia i temperamentu przyszłej rodziny. Dbamy o nie jak o własne dzieci i serio – o każdej porze dnia i nocy jesteśmy gotowi pomóc. W tych wszystkich sytuacjach, o których pisaliśmy wyżej, zwykle po prostu zaciskamy zęby, przewracamy oczami, a potem wracamy do sprzątania legowisk. Ale może warto raz powiedzieć głośno, jak to wygląda od kuchni – bo przecież skąd niby masz to wiedzieć?

Pamiętaj proszę, że po drugiej stronie nie siedzi człowiek, który całymi dniami głaszcze słodkie szczeniaczki i wrzuca ich zdjęcia na Instagrama. Twoja wiadomość naprawdę jest ważna – ale błagamy o odrobinę wyrozumiałości i czasami cierpliwości 🙂 Hodowca to nie biuro obsługi klienta z dyżurującym konsultantem, recepcją i CRM-em. Wszystko robimy sami. I bardzo to lubimy. Ale nie zawsze jesteśmy w stanie odpowiedzieć natychmiast – po prostu czasem trzeba chwilę zaczekać. A jak niepokoi CIę brak kontaktu – chwyć za telefon i po prostu zadzwoń! A jak już dzwonisz w sprawie rezerwacji – to przedstaw się, błagam. Po skończonej rozmowie siedzimy potem z telefonem w ręku i zgadujemy: „To był chyba ten pan z małym dzieckiem, albo może ten z Rzeszowa?” 🙂