W przeciągu kilku dni urodziły się u nas dwa mioty – U-3 i V-3. Tym razem los postawił na samych chłopaków. W pierwszym – czarna dwójka, jak z pieca zdjęta, a w drugim – szary jedynaczek, który już od pierwszego oddechu zrobił na nas wrażenie. A co się nie zmieniło? Ojciec – bo tatusiem obu miotów został pies z jedną z najlepszych głów w naszym stadzie, czyli nasz niepowtarzalny Kotlecik.
Na dzieci Bomby czekamy zawsze jak na premierę sezonu ulubionego serialu – wiadomo, że będzie totalny hicior. Ta suczka to jedna z najukochańszych istot w naszym stadzie – empatyczna, rozumna, mądra aż do przesady. I tak to się nam tu pięknie pokoleniowo układa – wszystko zaczęło się od urodzonego we Francji Noir’a, który w połączeniu z Zulą dał nam linię doskonałych temperamentów. Z tego połączenia wyszła Kurka, potem Bomba, no i jesteśmy tu, gdzie jesteśmy – z charcikami, które najchętniej wszystkie zostawilibyśmy w naszym domu. Każde jedno. Dosłownie.
25 lutego powitaliśmy więc na świecie miot U-3 – dwóch dorodnych samców, czarnych jak smoła o nieprawdopodobnie lśniącym włosie, różniących się tylko detalami białych znaczeń. Codziennie rosną jak na drożdżach, przybierając na dobę po kilkadziesiąt gramów i serio – nie wiem, kiedy te kluchy tak się rozwinęły.
A trzy dni później, przyszedł na świat synek Ciuci. Jedyny, jedynak. I choć miał być królem życia u boku mamy, to natura trochę pokrzyżowała nam plany. Mleko? Haloooo, poprosimy o mleko… Przy zespole jednego szczenięcia, u suczek niestety zdarza się problem z brakiem pokarmu i to spotkało nas właśnie tym razem. Nie zastanawiając się długo, szarego maluszka dołożyliśmy Bombie, która zajęła się nim natychmiastowo. Jest to w pewnym sensie brutalne, ale Ciucia do tej pory nie poznała jeszcze swojego synka – woleliśmy nie robić jej jeszcze większego mętlika w głowie. Bomba natomiast ekspresowo uznała prawo własności, a nawet chcąc tę sytuację odwrócić – istniało ryzyko, że Ciucia powie „sorry, nie znam typa”.
Także Ciucię otoczyliśmy wyjątkowym, hiper-wsparciem, a jej maluch dorasta razem z braćmi z miotu Bomby. I chyba na razie jest zadowolony z takiego układu, bo raz , że ma towarzystwo, dwa, że przy tych wielkich chłopach radzi sobie jak stary wyjadacz. Wyszło nam takie trochę patchworkowe szaleństwo, ale właśnie to w hodowli jest chyba najważniejsze – trzeba działać z głową, ekspresowo, dla dobra psów. I potem ewentualnie patrzeć, czy i jak taki plan wchodzi w życie. Ciucia natomiast za jakiś czas na pewno spędzi ze swoim maleństwem dużo czasu. Charciki mają niesamowitą intuicję, wiec jestem pewna, że bez problemu poznają się nawzajem.


