Dzisiaj będzie temat trudny, ale w naszej opinii bardzo ważny i potrzebny. Wybór hodowli FCI z której chcemy wziąć psa na kilkanaście lat naszego życia, wcale nie musi być taki łatwy jakby się mogło wydawać. Są osoby, które robią naprawdę niesamowity research i przychodzą do hodowcy doskonale przygotowane, pod każdym względem. Są też oczywiście tacy, którzy działają pod wpływem impulsu, zakochują się w zdjęciu konkretnego szczenięcia i dokonują rezerwacji, bez większego zastanowienia i to oni są najbardziej narażeni na nieuczciwe zagrywki hodowców.
Prześledziliśmy m.in. ostatnie oferty na znanym portalu ogłoszeniowym, ale również strony internetowe hodowców i momentami nie mogliśmy uwierzyć w to, co czytamy. Zrobiliśmy trochę wycinków, żeby wyraźnie wskazać największe absurdy. Smutne, że pewnie niejedna, nieświadoma osoba dała się nabrać na efektowne treści, jakie znaleźć można w ogłoszeniach i witrynach niektórych hodowli. Opisane niżej punkty, to zaledwie kilka kropli w morzu, ale może choć trochę podpowiedzą na co nie dać się nabrać, na co zwracać uwagę i jakich trików unikać.
- Rodzice mają wykonany profil DNA
Nie mylić z badaniami DNA! Bardzo niebezpiecznym trendem w ogłoszeniach jest ostatnio chwalenie się, że rodzice miotu mają wykonany profil genetyczny, czy certyfikat stwierdzający pochodzenie – zwał jak zwał. Dla zwykłego zjadacza chleba brzmi to baaaardzo profesjonalnie i może nowych właścicieli wprowadzić w błąd. Jest to bowiem nic innego, jak nomen-omen psi obowiązek każdego hodowcy. Od zeszłego roku każdy pies i każda suka, muszą mieć wykonane takie badanie, zanim dostaną do rodowodu wpis „suka hodowlana” lub „pies reproduktor”. Chodzi o określenie profilu DNA rodziców, aby w przyszłości móc potwierdzić pochodzenie ich potomstwa. Ten profil to zbiór markerów, których kombinacja pozwala specjalistycznemu laboratorium ustalić, czy szczenię rzeczywiście pochodzi od rodziców wskazanych w rodowodzie. Co więcej – niektórzy hodowcy piszą wręcz o „ustalonym ojcostwie” totalnie nie mając pojęcia, co to oznacza. Ustalenie ojcostwa to przebadanie i szczeniąt i reproduktora, by porównać kod genetyczny. Z takiego badania jednoznacznie wynika, czy dany pies jest ojcem miotu. Badanie na ojcostwo nie jest więc tym samym, co obowiązkowe wykonanie profilu identyfikacji DNA.
Moim skromnym zdaniem za to, że hodowcy wykonali psom profil identyfikacji DNA nie należą się żadne brawa, ani uznanie. Hodowca nie robi nikomu żadnej łaski, bo jest to obowiązkowe. Co więcej – jeśli szczenięta też takie badanie posiadają, oznacza to najpewniej, że hodowca zaliczył wpadkę, nie wiedział, kto jest ojcem miotu (bądź doszło do nieregulaminowego krycia) i został zobowiązany przez Związek Kynologiczny w Polsce do przebadania urodzonych maluchów. Więc w sumie bardzo nie ma się czym chwalić. A jednak niektórym wydaje się, że pomnożenie słowa certyfikat w treści ogłoszenia, nada mu jeszcze więcej prestiżu, albo odwróci uwagę od braku prawdziwych badań. Wystarczy przecież pomachać przed oczami świstkiem z napisem certyfikat, a co dla nieświadomego kupującego oznacza jakiś niezrozumiały zestaw znaczków? To wszystko może brzmieć fachowo, ale prawda jest taka, że tego certyfikatu identyfikacji DNA też raczej nikt nie wydaje razem z metryką. Najwyżej xero, a jeśli już, to najpewniej xero xera. Oryginał zwykle zostaje w dokumentach, w oddziale ZKwP. Profil DNA nie ma też absolutnie nic wspólnego z badaniami genetycznymi zdrowia rodziców, które są wykonywane w Uniwersytecie Kalifornijskim w Davis w Stanach Zjednoczonych i polegają (w skrócie) na określeniu prawdopodobieństwa wystąpienia u badanych osobników niektórych, konkretnych chorób.



- Nadużywanie zaufania publicznego
Bardzo, bardzo niebezpiecznym i nieetycznym zjawiskiem jest wykorzystywanie wykonywanego zawodu m.in. do uwiarygodnienia własnych przekonań i wykorzystywania tego do publikowania pseudonaukowych treści. Już jakiś czas temu zbulwersował nas artykuł lekarza weterynarii, będącego równocześnie hodowcą. Tekst ten dotyczył kastracji psów. Konsultowaliśmy ten „artykuł” z kilkoma uznanymi weterynarzami, ale również z innymi hodowcami i absolutnie każdy z nich wypowiedział się o nim w negatywny sposób. Co więcej, po wnikliwej analizie okazało się, że w części jest to tłumaczenie czyjegoś artykułu, o czym autor już nie wspomniał. Podane źródła natomiast, na których rzekomo autor oparł swój tekst, czyli cała bibliografia, została wzięta z zupełnie innej strony, a tak naprawdę żywcem skopiowana i doklejona do tekstu z serwisu o zwierzętach. Niektóre źródła nie mają nawet nic wspólnego z tematem kastracji, a niektóre są datowane na lata 70. Co do samej kastracji: na całym świecie się ją zaleca, jeśli zwierzę nie jest przeznaczone do hodowli. W USA jest to wręcz obowiązek. Zabieg wykonuje się ponadto ze względu na ryzyko licznych chorób układu rozrodczego oraz nowotworów listwy mlecznej, co często występuje u suk charcika włoskiego i nie ma z tym żadnej dyskusji. Podpisują się pod tym najbardziej wybitne, weterynaryjne autorytety. Cóż można tu dodać? Zawsze należy sprawdzać wiarygodność informacji i uważać, o jakie treści opiera się swoje opinie, bo podpisanie tekstu „lek. wet”, jak się okazuje zupełnie nie musi świadczyć o poziomie merytorycznym tekstów. A ten pseudo-artykuł to jest w zasadzie niezły skandal (plagiat?) i temat dla Izby Lekarsko-Weterynaryjnej. Jeśli ktoś ma ochotę na trochę literatury fantastycznej o pestycydach, kojotach i tabletkach na odrobaczenie powodujących nowotwory sutka to polecamy.




- Gwarancja zdrowia
Nie ma czegoś takiego. Żaden hodowca nie jest w stanie zagwarantować zdrowej przyszłości swoich szczeniąt. Nie jesteśmy mistrzami magii, nie czytamy ze szklanej kuli, studni ani z roztopionego wosku. Jedyne co możemy, to robić wszystko, aby badać rodziców, ewentualnie szczenięta i tak dobierać pary hodowlane, aby minimalizować ryzyko wystąpienia chorób. Najprostszym przykładem niech będzie genetyczne badanie w kierunku jaskry. Według badania pies może nie być obciążony tą chorobą, ale nadal występuje dwuprocentowe prawdopodobieństwo, że zachoruje. Nie mówiąc o tym, że jaskra może się pojawić na innym tle, niekoniecznie genetycznym. Podobnie jest z rzepkami – wypadanie rzepki kolanowej dziedziczy się wielogenowo, nie ma badań genetycznych, a wszystko co można zrobić, to przebadać klinicznie rodziców. To jednak też nie daje gwarancji, że potomstwo nie będzie się w przyszłości borykać z tym problemem. Gwarancja zdrowia w umowie, to zatem tylko karygodny, nieuczciwy chwyt marketingowy, a hodowca sam się prosi o kłopoty. Chyba, że naprawdę jest jasnowidzem. Wtedy chyba lepiej, żeby zajął się sprzedażą wyników lotto.

- Warto sprawdzić sukę
A konkretniej w jakim jest wieku i ile miotów już miała. Niektórzy hodowcy mają jakiś niewyobrażalny, wieczny problem z upilnowaniem swojego stada. Raz po razie zaliczają tak zwane „wpadki”, albo tak przynajmniej tłumaczą podwójne mioty w roku, czy krycie w zasadzie jeszcze szczeniąt, czyli niedojrzałych suczek. Na pewno każdy hodowca zaliczył w swoim życiu „jakąś” wpadkę, ale w niektórych hodowlach jest to wręcz nagminne. Wyjaśniamy – suka może być przeznaczona do hodowli, po ukończeniu 15 miesiąca życia, a w roku, w którym kończy 8 lat, może mieć ostatni miot. Ponadto – każda suka może mieć tylko jeden miot, w jednym roku kalendarzowym. 15 miesięcy dla suczki charcika włoskiego to i tak bardzo wcześnie. My nie kryjemy suczek młodszych niż 18 miesięcy. Nie dajcie się nabrać na teksty typu „jest w doskonałej formie”, albo „jest na to gotowa”. Po to istnieją jakieś standardy i zapisy w regulaminach, aby się do nich stosować. Najbardziej etyczne i logiczne wyjście z podobnej sytuacji u matki, która jest jeszcze totalnym młodziakiem, to uniemożliwienie zagnieżdżenia się w macicy zapłodnionej komórce jajowej. Można to zrobić stosując odpowiedni zastrzyk, który nie niesie za sobą żadnych poważnych konsekwencji zdrowotnych i już w kolejnej cieczce, suka znowu może mieć młode. Mówimy tu oczywiście o sytuacji, w której wiadomo, że doszło do nieplanowanego krycia. Niestety, rzeczywistość pokazuje jaką wiedzą – rodem ze średniowiecza, legitymują się niektórzy hodowcy. Zdarzyło się, że słychać było sprzeciw, wobec „zabijania płodów”. Takie tłumaczenie znaleźliśmy na stronie hodowcy, który na domiar wszystkiego uzyskał kiedyś dyplom lekarza weterynarii. Tłumaczymy: dziesięć dni po nieplanowanym kryciu trudno z całą pewnością mówić o ciąży, a co dopiero o płodach i ich (o zgrozo) zabijaniu. W organizmie suczki jest najwyżej, dopiero co zapłodniona komórka jajowa, która przez jajowód przemieszcza się w kierunku jamy macicy. Tam, w prawidłowych warunkach dojdzie do jej zagnieżdżenia, czyli do implantacji zarodka (co przecież może się też po prostu nie udać). Zawsze warto więc zweryfikować, według jakich standardów działają hodowcy. Sprawdź w jakim wieku jest matka miotu z którego chcesz wziąć szczenię, jeśli nie jest on regulaminowy, nie przykładaj ręki do działań niezgodnych z regulacjami i ogólnie przyjętymi normami.

- Breed Archive, czyli kto co ma i czemu nie wpisuje do bazy
Baza rodowodów, czyli Breed Archive to miejsce, gdzie można znaleźć w zasadzie każdego charcika włoskiego i przepatrzeć sobie jego rodowód do ponad 100 lat wstecz. Widać, jakie psy i mioty ma hodowca, jakie rodziły się szczenięta, czy jakie reproduktory były wykorzystywane w hodowli. To ogromna skarbnica wiedzy i każdemu hodowcy powinno zależeć, aby bazę swoich psów prowadzić na bieżąco, aktualizować dane i dzielić się tym z innymi hodowcami. Jednak z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu, wielu hodowców nie aktualizuje (lub nawet wcale nie ma!) swoich stron internetowych i nie korzysta z Breed Archive, a liczba psów w hodowli, czy mioty, które się rodzą są owiane jakąś wielką tajemnicą. A im większa tajemnica, im więcej jest pytań, tym więcej pojawia się hipotetycznych odpowiedzi i podejrzeń. Ktoś nie chce się chwalić jakie dobierał skojarzenia? Ile rodziło się szczeniąt? Z kim kiedyś współpracował? Może każda odpowiedź jest prawidłowa, może tylko niektóre?
- Wysokie inbredy
Inbred to tak zwany chów wsobny, inaczej kojarzenie krewniacze, czy też kojarzenie w pokrewieństwie, gdzie kojarzone są psy blisko ze sobą spokrewnione. Inbred może być oczywiście bliższy (kojarzenie np. rodzeństwa, albo ojca z córką) bądź dalszy (np. para hodowlana ma wspólnego dziadka). Do jego oszacowania służy współczynnik inbredu (Inbreeding Co-efficient), wyrażony wzorem F = 0,5 Σ (0,5)n+m Oczywiście dzisiaj nikt nie liczy tego na podstawie wzoru, są specjalne kalkulatory, a narzędzie „testmating” w bazie Breed Archive samo oblicza IC. Współczynnik inbredu wskazuje na prawdopodobieństwo (od 0 do 100%), że losowo wybrane geny są identyczne u obojga rodziców. Kojarzenie w pokrewieństwie było i nadal jest niezbędne przy tworzeniu nowej rasy lub jej wzmacnianiu, gdzie mamy niewielką grupę zwierząt o określonym typie i osobniki niespokrewnione występują bardzo rzadko lub wcale. Jednak w rasie charcik włoski, wysokie inbredy nie są potrzebne, ani nawet wskazane. „Delikatny” inbred (na poziomie 5-10%) pozwala na utrwalenie pewnych cech, na których zależy hodowcy, natomiast duże inbredy (ponad 20%) niosą za sobą równie duże ryzyko. Powielamy bowiem i wzmacniamy nie tylko pożądane cechy, ale również wady przodków. Negatywne skutki inbredu są szeroko opisywane w literaturze, a należą do nich m.in problemy zdrowotne, obniżona odporność, choroby autoimmunologiczne, a nawet zaburzenia psychiki. W środowisku hodowlanym, przy dużej puli genetycznej danej rasy, mówi się o maksymalnym współczynniku inbredu na poziomie 15%. Tymczasem czasami zdarzają się dużo, dużo wyższe inbredy, na które trzeba po prostu uważać.

- Warunki utrzymania psów
To, co zawsze mnie razi na dodawanych zdjęciach dorosłych charcików i szczeniąt, to długie, nieobcięte pazury. I nie ma dla mnie na to żadnego wytłumaczenia. Hodowca, jak mało kto, powinien dbać o swoje stado, a brak obciętych pazurów jest podstawowym zaniedbaniem. To w mojej ocenie najbardziej żenujący przejaw braku troski o jakość pracy ze zwierzętami. Nie brakuje ogłoszeń z cukierkowymi zdjęciami, gdzie maluszki przyozdobione biżuterią, w otoczeniu królewskich kryształów pozują na tle tkanin udających pałacowe draperie rodem z baroku. A małe łapki kończą zawinięte, ostre szpony, jak by ich nikt od urodzenia nie obcinał. To zresztą nic, często na zdjęciach maluchy są brudne, umazane we własnych odchodach – i to już powinno zapalić pierwszą lampkę ostrzegawczą. Dramat absolutny. Kolejna sprawa – jak wyglądają warunki w hodowli? Jedyną okazją, by zobaczyć jak żyją psy, jest jej odwiedzenie ich domu. Choćby podczas odbioru malucha. Nic nie jest wytłumaczeniem dla brudu i smrodu. Jeśli tak jest, znaczy że ktoś sobie nie radzi z tym co robi, brakuje mu czasu lub zwykłego odruchu, by sprzątnąć. Jeśli „w obejściu” jest nieporządek, to w hodowli tym bardziej. Opowieści o śmierdzących szczeniakach, które trzeba było kąpać kilka razy po przywiezieniu do domu, to powinien być dla hodowcy największy wstyd. Sięgając po szczenię z takiego miejsca zauważ, że każde pytanie, z jakim przyjdzie Ci się w przyszłości zmierzyć, a jakie będziesz chciał zadać, będziesz musiał skierować właśnie tutaj. Pomyśl, czy chciałbyś kiedykolwiek wrócić do tego miejsca.

- Wyścigowe szczenięta
Bardzo często w ogłoszeniach o sprzedaży szczeniąt pojawiają się opisy, że dane szczenię idealne sprawdzi się w coursingu (wyścigach terenowych). Całe swoje hodowlane życie zachodzę w głowę, na jakiej podstawie hodowcy (niektórzy nawet nigdy nie byli na zawodach), odnajdują taki talent u siedmio-, czy dziewięciotygodniowego malucha. I choć w tym wieku widać już pewne predyspozycje, to jednak samo bieganie za szarpakiem nie wystarczy, żeby je z całą pewnością potwierdzić. To, jak szczenię się rozwinie, czy będzie chętne biegać za wabikiem, czy nie będzie bało się ludzi, czy też innych psów – tego nie da się w tym wieku przewidzieć. Podobnie jak niezbędnej w tym sporcie niezależności, czy pewności siebie, którą psy w biegu wyrażają choćby umiejętnością oddalenia się od właściciela, czy rywalizacji z drugim zawodnikiem. To zależy od tak wielkiej liczby czynników, wśród których kluczowe są te środowiskowe (czyli związane z otoczeniem w jakim rozwija się pies), że gwarancji przydatności do sportu kilkutygodniowego szczeniaka nie można nazwać inaczej, niż ściemą. Oczywiście w Europie istnieją „wyścigowe” linie charcików, gdzie w rodowodzie znajdziemy całe pokolenia biegających, bardzo utytułowanych psów, a hodowcy co drugi weekend trenują i jeżdżą z psami na zawody. Prawdopodobieństwo odziedziczenia sportowych genów i urodzenia się biegających szczeniąt jest wtedy bardzo duże, ale pewności nigdy nie ma.
- Zatajanie wad szczeniąt
Ostatnio światło dzienne ujrzała historia charcika sprzedanego z polskiej hodowli do UK. Pies kosztował nową właścicielkę 3000 EUR i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że po przyjeździe szczenięcia do nowego domu, właścicielka odkryła blizny na łapie. Jak się potem okazało – były to blizny po złamaniu. Hodowca jakimś cudem nie miał zamiaru poinformować nowego właściciela o tak poważnym urazie. Co więcej, nie miał żadnej dokumentacji medycznej i nie był w stanie odpowiedzieć na pytanie, jakim sposobem łapa była złożona. Nie mieści mi się to w głowie. Ale takich historii jest więcej – kiedyś przez zupełny przypadek, zgadałam się ze znajomą na temat krótkiego ogonka u jednej z suczek innego hodowcy, od którego usłyszałam, że „matka niechcący odgryzła końcówkę przy odgryzaniu pępowiny”. Wydało mi się to mało prawdopodobne, ale w sumie dlaczego miałam nie uwierzyć. Okazało się, że znajoma usłyszała kiedyś od tego samego hodowcy identyczne tłumaczenie, tylko chodziło o zupełnie inną sukę i zupełnie inny miot. Jak to możliwe, że suki notorycznie odgryzają swoim szczeniętom ogony? Nie wiem. I o ile jeden taki przypadek na milion rzeczywiście może się zdarzyć (bo zapewne z całą pewnością nie da się tego wykluczyć), to dwa odgryzione ogony brzmią jak bujda i już trudno w to uwierzyć. Być może ogon został amputowany, żeby ukryć załomek? Nie wiadomo, to tylko przypuszczenia, które w naturalny sposób pojawiają się, kiedy coś nam bardzo „nie gra”. Ogonek odgryziony przez mamę brzmi lepiej, niż załomek, o którym w internecie można przeczytać, że jest wadą szkieletowa, mogącą wpływać nawet na kręgosłup. W rasie charcik włoski załomki zdarzają się bardzo często i w 99% nie są związane z innymi wadami, ale właściciele nie muszą o tym wiedzieć i każdy w naturalny sposób boi się kupić takie szczenię. Niepotrzebnie, choć oczywiście jak się okazuje – potem wpływa to na fakt zatajania wad przez hodowców. Jeszcze inny hodowca próbował sprzedać nowym właścicielom psa z niedowładem tylnych łap, też jakoś pokrętnie to tłumacząc. Uczciwy hodowca zawsze poinformuje o wszystkich wadach szczenięcia, o jakich wie, bo nie zależy mu wyłącznie na pozbyciu się malucha. Dobry hodowca moment rozstania ze szczeniakiem traktuje nie jak koniec, ale jak początek swojej nowej roli doradcy i przewodnika przez całe życie psa. Co więcej, nawet szczenięta z ciężkimi wadami znajdują kochające domy, pod warunkiem, że właściciele są wszystkiego świadomi od A do Z. Jeśli coś Cię niepokoi dopytuj, wyjaśniaj i pamiętaj, że dobra hodowla zawsze (ale to zawsze!) pozwoli Ci zrezygnować lub zarezerwować inne szczenię.

Myślę, że baczniej będziemy się teraz przyglądać ogłoszeniom o sprzedaży charcików włoskich i zrobimy z tego na naszym blogu mini serię. Postaramy się też częściej analizować takie „kwiatki” i zwracać uwagę na podobne nadużycia. Powoływanie na świat szczeniąt i życie z psami to ciężka harówka, która swoją drogą powinna też być przede wszystkim pasją. Niestety niektóre hodowle – nawet te w FCI, próbują robić z tego taśmę i czasami hodowcom chyba brakuje „nieco” uczciwości i transparentności, a to przecież niezwykle ważne wartości.
Temat tego artykułu poruszamy też w pierwszym odcinku podcastu HODOWLANE ZERO: